Remont na wesoło


Zamówiłam wielkie jasne płyty, które mają pokryć część podłogi i kilka ścian łazienki remontowanego w nadmorskiej miejscowości mieszkania. Aktu zakupu dokonałam odpowiednio wcześniej przez Internet operując spod Warszawy tak by towar dotarł w odpowiednim czasie do celu. Z prawdziwą troską rozmyślałam, jak skoordynuję przyjazd kuriera, własną sześciogodzinną podróż na miejsce i pozwolenie nadzorujących inwestycję na wniesienie paki do lokalu. Pomyślałam, że kipa, która już uwija się przy gładziach mogłaby wesprzeć mnie męską siłą i pomysłem jak podrzucić ciężar na górę, ale zapytana o pomoc nie wykazała chęci do współpracy.

– Pani Ewo, trzeba było wcześniej powiedzieć, to wzięlibyśmy wózek, a tak to co na plecach mamy nosić – tłumaczył Pan Staszek, szef budowlanej drużyny.

– Poza tym nie wiem czy windy będą działały, bo ostatnio widziałem fachowców naprawiających zarżnięte przez budowlańców dźwigi.

Pełna niepokoju, że przyjdzie mi ceramikę taszczyć własnoręcznie na czwarte piętro rozpoczęłam rekonesans na terenie jeszcze nie ukończonej inwestycji. Na wszelki wypadek przed podróżą do bagażnika wsadziłam metalowy wózek, który od jakiegoś czasu leży w moim garażu.

W dniu przerzutu towaru udałam się do baraku na terenie budowy, w którym urzędują inżynierowie i z duszą na ramieniu zapytałam jak mogę wtaszczyć materiał na górę, bo dziś przyjedzie.

Widząc moją spiętą fizjonomię młody człowiek uśmiechnął się i uspokoił mnie, że windy owszem działają, a ponadto on może pomóc.

-Ależ bardzo dziękuję, ale nie rozumiem, jak pan chce tego dokonać, może ludzi jakichś poprosić, robotników czy co, mówię niepewnie.

-Damy radę mówił młody budowniczy- niech pani da znać kiedy podjedzie kurier.

Stanęłam więc na rogu wypatrując furgon i czekałam gotowa na zaprowadzenie ciężarówki na teren budowy, gdzie mieści się mieszkanie.

Zsynchronizowałam się z kierowcą pojazdu telefonicznie i ustawiłam na czatach. Jest, podjeżdża biała ciężarówka, nareszcie. Macham więc z zapałem, żeby mnie nie przeoczył i z entuzjazmem prowadzę pojazd pod drzwi budynku.

Gestykuluję z pewnością osoby obytej w meandrach budowlanego bałaganu nie wahając się proponować wjazdu na trawnik, między porozrzucane materiały budowlane. Kierowca posłusznie podąża za moimi gestami lawirując sprawnie dużym pojazdem. Udało się, jest na miejscu, uśmiechamy się do siebie zadowoleni ze sprawnej współpracy.

-Pani Rafalska? To pani?- pyta w końcu mężczyzna.

– Eeee, Rafalska, nie , nie za bardzo -mówię niepewnie i uświadamiam sobie, że zagarnęłam kuriera nie znanej mi pani R.

– Przepraszam, to pomyłka krzyknęłam oddalając się szybko, bo ujrzałam nadjeżdżający właściwy transport potwierdzony kontaktem telefonicznym.

Z dumą zauważyłam o wiele większy samochód z moimi płytkami do łazienki dlatego beztrosko porzuciłam skonfundowanego człowieka w mniejszym samochodzie. Konflikt między obu panami spowodowany moją ingerencją w ruch drogowy na terenie budowy starłam się zignorować udając, że nie mam nic wspólnego z zablokowaniem drogi dojazdu. Po kilku minutach nerwowych manewrów mijających się o centymetry samochodów dostawczych ujrzałam moją paczkę. Na europalecie leżało sześćset kilo towaru. Osłabłam nieco przypomniawszy sobie, że firma transportowa nie gwarantowała usługi wniesienia.

Z nie ukrywaną radością patrzyłam jak sprawny kierowca ochoczo rozpoczął rozładunek za pomocą urządzeń hydraulicznych. Wózek z ruchomym drągiem poruszał się jak piórko w rękach doświadczonego kuriera.

– Połóżcie coś w przejściu, bo jednaj pani to listwę zgniotłem- wydawał rozkazy młodemu inżynierowi, który tak jak obiecał asystował przy operacji i położył w progu drewniane deski.

– Windy jaki mają udźwig- pyta fachowo doręczyciel mojej glazury.

-Tonę- odpowiada inżynier

– No, żeby na pewno, bo ostatnio też tak mówili i winda się urwała – odpowiadał kierowca szarpiąc się z drągiem lawety z europaletą mojego materiału wykończeniowego. Nawet starłam się popychać ładunek, aby zrobić jak najlepsze wrażenie i nie zniechęcić człowieka do dalszych zmagań z paczką o niebanalnej wadze.

Wtaszczył się dynamicznie do windy, która natychmiast ugięła się o jakieś dwadzieścia centymetrów co spowodowało u mnie stan przedzawałowy mimo, że pozostałam na zewnątrz.

Pozostając na parterze patrzyliśmy z inżynierem i starym budowlańcem na numerki zmieniające się po zamknięciu drzwi windy.

Stary chudy budowlaniec ze spokojem orzekł, że chyba kurier dojechał, bo pojawiła się czwórka na wyświetlaczu. Biegnąc na piechotę po schodach napotkaliśmy kuriera z paką oboje w całości.